11 września i nasza pamięć.
Pamiętam ten dzień doskonale, wróciłam ze szkoły podstawowej, zrobiłam kanapki i usiadłam przed telewizorem. Najpierw chciałam to przełączyć, potem okazało się, że emitują płonące wieże na każdym programie. Pamiętam dokładnie, zbyt dobrze i wyraźnie, pomyślałam, że to początek wojny.
Oglądałam ujęcia, na których ludzie wyskakiwali z
okien i szybowali w dół przez całe dziesięć sekund z pełną świadomością, że
zadecydowali o własnej śmierci. Te osoby wolały umrzeć od uderzenia o beton,
niż zginąć od płomieni, topiących stalową konstrukcję WTC.
Dwadzieścia lat później, znając historię i
następstwa ataków na Stany Zjednoczone, siadam do lektury o ludziach.
Pasażerach samolotów, pracownikach korporacji, strażakach, sanitariuszach,
pilotach, stewardesach i wielu innych, którzy zginęli 11 września 2001 roku
prawie na moich oczach. Chyba z tego powodu przeżywam czytanie książki
podwójnie, niewyobrażalny żal zalewa moje serce, nie potrafię hamować
złości, łzy napływają do oczu.
Biję ukłony dla autora, kawał pracy, tak aby
czytelnik mogł bliżej poznać wszystkie ofiary. Wspomnienia bliskich,
współpracowników, rodzin, jak widział ich świat, dopóki oni na tym świecie
istnieli.
"Dzwonili na numery alarmowe, do swoich
rodzin i bliskich, inni wysyłali maile. Ich wiadomości - głosowe i pisemne -
rozciągały się na całym spektrum emocji, od spanikowanego błagania do
spokojnych próśb. Niektórzy mówili, że najbardziej boją się nie o siebie, ale o
bliskich, których być może niedługo opuszczą."
To literatura faktu, więc nie polecam jej dla
każdego czytelnika, uważam temat za bardzo ważny, mający wpływ na współczesny
świat. Mogę zachęcać, obiecywać, namawiać, nakłaniać, wabić, czarować, ale
czytelnik bierze ją na własną odpowiedzialność.