Dwa dni na pokładzie Hail Mary!


Science fiction kusi mnie ogromnie, ale zawsze z tyłu głowy pozostaje strach, czy mój umysł poradzi sobie z całą masą naukowych informacji. Gdy sięgam po książkę, czuję lekki niepokój, w przypadku „Projektu Hail Mary” był nawet zdwojony, gdyż książkę sam wydawca określa jako powieść science fact. Pozycja naukowa, która rozpłomienia wyobraźnię do granic możliwości, każdy humanista może odetchnąć z ulgą, wszystko jest zrozumiałe, wyjaśnione, nie ma strachu.

„Kimże jestem, żeby się sprzeciwiać woli wszechwładnego komputera o stalowych mackach? Ostrożnie dotykam językiem podejrzanej substancji.”

Poza strachem przez unicestwieniem ludzkości z powodu „chmury” atakującej słońce, realne opisy i konkrety naukowe, powodują gęsią skórkę. Ludzie niszczą planetę, jednocześnie dbając o nią, poszerzając wiedzę z zakresu ekologii, walczą o każdy centymetr lodowca, gdy nagle sytuacja obraca się kompletnie przeciwko dotychczasowym założeniom.

Pierwsze piętnaście stron, daje drobny zarys jakich niuansów można się spodziewać wertując strony „Hail Mary”, w której uwieziony jest nasz główny bohater. Budzi się i nie do końca świadomy własnego położenia, zaczyna analizę. Ryland jest naukowcem, ze względu na to każde odkrycie poprzedza seria testów, eksperymentów, sprawdzania zasad fizyki i wykonywania szeregu skomplikowanych obliczeń. Brzmi nudno? Wydaje się straszne prawie jak matura z matematyki?

„Biorę kilka głębokich wdechów i stawiam stopę na pierwszym szczeblu. Tak jak poprzednio każdy z prostych ruchów, które wykonuję, wymaga ode mnie olbrzymiego wysiłku.”

Nie ma czego się obawiać, język jest bardzo prosty i przystępny, nawet dla osób nieprzykładających dużej uwagi do przedmiotów ścisłych. Każdemu opisowi towarzyszy gigantyczna porcja napięcia i wewnętrznej walki z własnym strachem. Ryland Grace powoli odzyskuje pamięć, z której odmętów wyłania się wizja końca świata. Jego misja to kluczowy czynnik mogący ocalić ludzkość, a on sam toczy zawziętą walkę z własnym umysłem i ciałem nie przyzwyczajonym do funkcjonowaniu w kosmicznym statku.

Chwilami czułam się jak przy czytaniu najwyższej klasy thrillera psychologicznego, gdzie bohater jako postać słaba, toczy wewnętrzną walkę, z samotnością, strachem, głodem, bólem i poczuciem straty. Emocje buzowały w każdym rozdziale, ściskały moje wnętrze. Los ludzkości na barkach tak słabej, jednej istoty. Spisałam Ziemię na straty, uważałam, że nie ma możliwości na ratunek. Moim zdaniem Ryland podda się przedwcześnie, nie zdoła wykonać misji i odzyskać pamięci.

„Światło staje się coraz mocniejsze. Nie od razu. Przybiera na sile stopniowo. Przyglądam się mu przez minutę. Mam wrażenie, że jaśnieje coraz szybciej. Czyżby zbliżał się do mnie jakiś obiekt?”

Nic więcej nie zdradzę, nie chcę psuć nikomu frajdy z czytania. Autor umiejętnie wplata retrospekcje, będące jednocześnie wspomnieniami, które udaje się odgrzebać w pamięci głównemu bohaterowi. Przenosimy się na Ziemię, gdy ludzkość odkrywa „chmurę” pochłaniającą energię słoneczną. To bardzo ciekawy zabieg, można oczywiście w trakcie czytania domyślać się wielu kwestii, ale najlepsze smaczki zostają na koniec. Nie sposób się zatrzymać, trzeba pędzić przez tę powieść w prędkością światła, zakończenie wyciska łzy.

Jedyna rekomendacja to fakt przeczytania książki w dwa wieczory, przez humanistkę z krwi i kości, kłaniam się!


"Projekt Hail Mary"

Andy Weir

Wydawnictwo AKURAT

 

Popularne posty z tego bloga

Idealna gra na jesienne wieczory! Fighting Fantasy

Jak pokochać komedie kryminalne? "Niedaleko pada trup od denata" Iwona Banach

Najlepsze książki z 2020 roku!