Brak słów potrafi boleć.
Podziwiam osoby, które potrafią zdecydować się na jeden
ulubiony gatunek literacki, u mnie to absolutnie nie ma racji bytu. Sięgam
często po kompletnie „nowe” książki, rozglądam się po zapowiedziach
wydawniczych i szukam igły w stogu siana.
Każdy czytelnik wie, jak małe wydawnictwa giną w gąszczu dużych,
prężnie działających firm, nie mają możliwości pojawienia się na półkach
wielkich księgarnianych rekinów biznesu, ciężko jest zorganizować marketing i
reklamy na dużą skalę, trudności piętrzą się w szalonym tempie. Wtedy zostaje
moc mediów społecznościowych, siła poleceń, reakcje blogerów książkowych, które
mogą wzbudzić w reszcie potrzebę sprawdzenia dzieła literackiego na własnej
skórze. Tak stało się z „Wronami” autorstwa Petry Dvorakowej, wydanymi przez
Wydawnictwo Stara Szkoła.
Mała książka opowiadająca o wielkich rzeczach. Opowieść o
dwóch siostrach żyjących z rodzicami, z zewnątrz nic szczególnego nie rzuca się
w oczy, jednak zaglądając do środka można wstrzymać oddech ze zdziwienia. Smród
faworyzowania jednego dziecka, dym gniewu i przemocy, sadza z nienawiści matki
do własnego dziecka. Nakazywanie, narzucanie, egzekwowanie za wszelką cenę,
posłuszeństwo bez żadnej możliwości sprzeciwu. Zaciśnięte zęby, krzyk, pisk,
płacz i wielki wrzask. Ściany drżą od nerwowego kroku ojca, może odpadnie z
nich tynk, bo tym razem uderzenie będzie zbyt mocne.
Skończyłam czytać i z ostatnią stroną książki skończyły mi
się słowa, jakimi mogłabym o niej opowiedzieć. Od razu przeszłam do działania i
znalazłam innych blogerów, którzy mogliby o niej mówić, zaczęłam szukać osób,
które będę potrafiły te słowa odnaleźć, dobrać, przelać na ekran i Wam
zaprezentować, ja nie dałam rady…
"Wrony"
Petra Dvorakova
Wydawnictwo Stara Szkoła