"Miss Birmy" to kolejna ikona kobiecej siły!
Zazwyczaj unikam literatury wojennej jak ognia, zdarzają się
małe wyjątki, a dzięki temu mogłam poznać tak wspaniałą historię jak „Miss
Birmy” napisaną przez Charmine Craig.
Nie jest to historia o konkursie piękności. Zaczyna się od
miłości jak grom z jasnego nieba. Dwoje skrajnie różnych ludzi łączy uczucie.
Kończy się na zimnej wojnie. Co jest stałym elementem takiej powieści, tu także
pozostaje zachowane. Mamy rodzinę, pojawiają się dzieci, w trakcie toczy się
wojna, tak naprawdę na dwóch frontach. Są ataki zewnętrzne i są spory wewnątrz
społeczności. Ile wart jest kolor skóry, język w jakim mówią i wyznawana wiara?
Podróż w głąb siebie i poszukiwanie „prawdziwej” w odczuciu bohaterów drogi.
Momentami odniosłam wrażenie, że nie chodzi o bóstwo, większą role odgrywa tu społeczność,
do której można przynależeć. Bowiem człowiek to stworzenie stadne, a jak stada
zabraknie to błąka się samotnie, szukając swojego miejsca. Odnalezione miejsce
na ziemi jest jak miód na zbolałe serce.
Cała historia ma wiele wątków i wymaga od czytelnika
skupienia oraz zainteresowania historią. Ja nie wiedziałam wiele na ten temat,
jednak udało mi się doczytać w trakcie lektury. Tak bym mogła ułożyć chronologicznie
wydarzenia jakie miały miejsce z obecną sytuacją bohaterów z powieści.
„Miss Birmy” jest pełna brutalnych scen. Tortury i egzekucje
nie są tu maskowane, wręcz przeciwnie, wokół tego kręci się codzienność ludzi.
To staje się elementem życia. Tak samo, jak my rok temu nie sadziliśmy, że
możliwe jest funkcjonowanie w maseczkach i zachowywanie odstępów w sklepach,
tak samo ci ludzie nie sądzili, że w trakcie wojny da się żyć. Ogrom bólu,
przemocy, brak sprawiedliwości. To właśnie ciężar literatury wojennej.
Trudno ją udźwignąć, ja nie żałuję. Znalazłam w książce kolejną
ikonę, kobietę godną podziwu, symbolizującą tak wiele, że nie jestem w stanie
tego opisać zwykłymi słowami. To Miss Birmy.
Nie można przejść koło tej książki obojętnie.
"Miss Birmy"
Charmine Craig
Wydawnictwo Mando